To pisałem ...

       To był schyrpen. Dnie były gorące, choć Słońce biegło już ku jesieni. Miał może pięć roków, a może sześć. Z rodzicielem jachał traktem na Jeżewice. Słońce świciło im w twarze. Taurus prowadził wóz na którym siedzieli. Wyruszyli z miasteczka, a minąwszy Piątkowisko jachali lekko pod górę. Pod kołami wozu łomotały kamienie. Spojrzał i obaczył jak są one odmienne, jeden od drugiego. Chciał uprosić ojca, aby ten zatrzymał wóz, tak aby mógł im się przyjrzeć. Ale ten nie chciał. Musieli być na czas w osadzie. Woźba pierwej była odkrytym traktem, pośród pól. Jedne z nich od zeszłego roku stały puste, czekały na rok kolejny aby przynieść plon. Teraz porosła na nich trawa. Spasano na nich bydlęta. Drugie były jeszcze z owsem, jęczmieniem, żytem, orkiszem, które dochodziły. Na innych za to stały już snopy w kopach. Pośród pól rosły pojedyncze drzewia, a to grusze, a to sośnie, a to dębczaki. Te ostatnie szczególnie podług traktu. Wśród nie zżętych pól kwiatu było co niemiara – białe rumianki, purpurowe kąkole,. Koła wzniecały pył. W powietrzu przelatywały wroble, jastkółki, kuropatwy. Stojące w dali żórawie dawały swoje pieśni. Bocziany toczyły po niebie circulos, był to signum co wkrótce ich nie będzie.
       Ojciec milczał, a on zmawiał pacierze. Pater noster ..., Ave Maria ..., Credo in Deum ..., Ego Dominus Deus tuus ..., Angele Dei ... . Upił wody z łagwi. Droga była mocno nierówna, wykolebana. Miejscami stało błoto. Najgorzej było jak trzeba sie było wymijać z innymi wozami. Ale dzisia nie było ich dużo. Gdy przejeżdżali obok innych ludzi, witali ich słowami – Laudetur Iesus ChristusOdpowiadali im – In saecula saeculorum! Sami takoż byli witani. 
       Za drogą minęli dwa wozy i trzech chłopów per pedes. Nie widzieli nijakich kupców. Po czwartym pacierzu już wyraźnie obaczył liczniejsze drzewia. Były to sośnie i smroki. Zmówił jeszcze jeden pacierz. Znów napił się z łagwi. Za drzewiami stały chałupy, a w dali na pagórku pod borem, było widać dwór archidiakona. Na rozstaju zjachali z traktu. Chałupy były małe, niskie, drewniane. Od podwórza stały komory, spichrze, obory i kurniki. Płoty były z łyka, przy nich rósł groch, soczewica, bób i cebula. Chałup było trzy, o kilka stajów statutowych od siebie. Po jednej zostały tylko ściany, dach zapadł się, a wchod straszył czernią. Dwór zaś, modrzewiowy, był duży. Miał trzy okna, a w nich były kolorowe gomółki. Przejachali o jedno staje od niego. Za dworem był folwark. Ojciec pogonił woła, jachali dalej, w kierunku rzeki. Tam, pośród olsu, był młyn prepozyta z kołem wodnym. Jachali po mąkę. Latoś żyto i jęczmień obrodziły. Mieli zabrać pięć beczek z mąką i otrębami. Trzy beczki były ćwiertniowe, a dwie korcowe. Pamiętał, że mąka była, żółta, a nawet jakby biała, drobna. Pańska. Długo mielona i dobrze przesiana. On jeszcze takiej nie próbował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz